Trzynaście lat później wciąż próbuję zrozumieć historię narodzin J.
Położne rozmawiały z nami o stosowaniu kompresów z ciepłego oleju, aby pomóc rozciągnąć krocze i wypuścić dziecko. Karl powiedział, że Ginny wyłoniła się z ogromnym skalpelem i deklarując więcej niż prosząc, zrobiła mi gigantyczne nacięcie krocza (nacięcie na kroczu: nie-nie nr 3 na planie porodu), mamrocząc, że nie ma czasu na znieczulenie. Tak bardzo cierpiałem, że ledwo go czułem.
J., mały chłopiec, wystrzelił siłą napędową dokładnie o 15:00, nieco ponad godzinę po tym, jak się zameldowaliśmy. Pchałem przez 10 minut. Dostrzegłam purpurowe dziecko, intensywnie skrzeczące, ale Ginny, zamiast położyć go na mojej piersi, jak się spodziewałam, podała go i został zabrany. Położne rutynowo kładą na piersi matki niezbyt różowe dziecko (w większości przypadków od razu się zaróżowiają), ale, jak nam później wyjaśniono, będąc w obszarze high-tech, wszyscy byli zbyt spięci o uszkodzeniu mózgu spowodowanym niedotlenieniem i chciałem przetestować J. na sześć sposobów do niedzieli.
Byłem oszołomiony, czułem się sparaliżowany. Karl i ja płakaliśmy z traumy. Właśnie przeszliśmy przez wojnę – i nie mieliśmy nic do trzymania.
Rozległ się stuk. Ktoś próbował wejść do i tak już zapełnionego pokoju. W końcu to była nasza doula. "Co się stało?" powiedziała, kiedy zobaczyła bałagan po każdej interwencji medycznej, poza cesarskim cięciem i wycięciem wyrostka robaczkowego. I w tamtym czasie, mimo że im zabroniłem (Nie, nie, numer 5 w planie porodu), gdzieś w jakimś pokoju, personel nakładał J. krople do oczu z antybiotykiem.
Praca jest metaforą życia. Możesz mieć swoje przekonania, swoje oczekiwania, swoje plany, ale kiedy nadejdzie, robi to, co chce.
J. wrócił do nas, zaróżowiony, mrugając wściekle przez krople, wyraźnie podejmując potężną próbę zobaczenia mnie. Patrzyłam na niego, na jego maleńką twarz, jego rogówki zanurzone w lepkich kroplach, jakby były łzami. Przez chwilę uderzyła mnie fala niepokoju: czy mogę to zrobić? Zepsułam już jego plan porodu. Ale potem w następnym zebrałem go i trzymałem. Uczepił się mojej piersi jak zawodowiec. Na zdjęciu, które mam, jego twarz to obraz całkowitej determinacji, a ja byłam matką tego pięknego stworzenia.
Praca jest metaforą życia. Możesz mieć swoje przekonania, swoje oczekiwania, swoje plany, ale kiedy nadejdzie, po prostu przyjdzie i robi to, co chce. Okazało się, że Yoga Lady również miała ciekawy poród: po 36 godzinach "nieproduktywny" poród pomimo ćwiczeń przygotowawczych do porodu wewnętrznego, nie tylko zgodziła się na kroplówkę z morfiną, ale także zdecydowała się pozostać w szpitalu, mimo że początkowo chciała, aby poród odbył się jak najbliżej porodu w domu. Zamiast tego, opowiadała na naszym spotkaniu, że maksymalnie wykorzystała czas pobytu w szpitalu, całkowicie korzystając z przycisku połączenia i różnych leków przeciwbólowych po porodzie.
Trzynaście lat później wciąż próbuję zrozumieć historię narodzin J.. Żartuję, że to był najbardziej bolesny dzień w moim życiu – i na pewno tak było. Od tamtej pory nic się nie zbliżyło, zarówno pod względem bólu, jak i intensywności emocjonalnej. A kontekst, w jakim należy postrzegać narodziny J., jest nadal owiany poczuciem dwuznaczności. Czy był to przypadek, w którym personel medyczny cracku wyciągnął go, zanim mogło dojść do jakichkolwiek poważnych szkód? (Jest również poważnie upośledzony rozwojowo, co może być, ale prawdopodobnie nie jest, spokrewniony). A może to wszystko było przesadną reakcją, panika tylko potęgowała mój ból, nasze cenne pierwsze minuty jako rodzina zmarnowane na bezużyteczne testy i niepotrzebne krople do oczu?
Nie mogę przestać się zastanawiać, czy gdybym była u położnej, którą znałem i której ufałem, lub gdyby doula dotarła tam na czas, czy byłabym w stanie być bardziej bezpośrednim agentem własnego porodu. Może mogłam odmówić powrotu do domu po tym, jak odeszły mi wody. W miarę upływu lat intensywność wychowywania dziecka o specjalnych potrzebach sprawiła, że stałam się o wiele bardziej cierpliwa – a także, w razie potrzeby, szybciej się odzywałam. Do często osądzającego świata zewnętrznego, muszę mówić w imieniu mojego dziecka, które nie może się porozumieć. Czy ta nowa pewność siebie pomogłaby mi być kimś więcej niż tylko bierną, przestraszoną pacjentką, gdy coś jej zrobiono?
Obecnie piszę powieść o OB i przemyśle porodowym. Spędziłem ostatnie osiem lat zanurzony w tym świecie i obserwowałem niezliczone narodziny, szukając odpowiedzi. Jak dotąd nigdy nie widziałem narodzin, które choć trochę przypominałyby moje.
Ale to, co wiem na pewno: ten dzień, w którym pracowałem, był sam w sobie zakończeniem opowieści. Przestałam być kobietą w ciąży o trzeciej po południu. W tym momencie mój syn J. rozpoczął własną historię, którą codziennie dodaje. Robiąc to uczynił ze mnie matkę, rolę, o której od dawna myślałem, że nigdy się nie przyjmę, więc wspólnie kontynuujemy tę historię.
Ten post został zaadaptowany z antologii Święto Pracy: Prawdziwe Historie Narodzin autorstwa Today’s Best Women Writers.
Każdego roku moje urodziny wydają się gorsze niż rok wcześniej. W tym roku właściwie zapisaliśmy wynik: w moim domu prowadziliśmy ciągły, przeważnie dobroduszny, słowny wykaz rzeczy, które poszły nie tak w okolicach moich urodzin. Oczywiście nie było tragedii, tylko małe, samotne dziwactwa: lekkie szaleństwa członków rodziny, niezwykle dziwaczne wymiany zdań w pracy, nagłe i dziwne zachowania ludzi wokół mnie, o których opowiadałem rodzinie, a moja córka odpowiadała: „No cóż , są prawie twoje urodziny.
Jeśli miałabym wybrać najgorszy moment urodzinowy, prawdopodobnie przedstawiłabym obraz siebie, przykucniętej na zimnym ganku nieznajomego, trzymającego przy piersi drżącego, pokrytego gównem szczeniaka i płaczącego, podczas gdy to, co brzmiało jak stukilowe dziecko krzyknął z wnętrza domu. (Spoiler: Nie dostałem szczeniaka. Pewnego dnia dostanę szczeniaka, a szczeniak, którego nie dostałem tego dnia, w moje urodziny, pozostanie częścią większej historii: historia szczeniaka, na który tak ciężko pracowaliśmy znaleźć i kochać.) Teraz, z daleka, widzę to i jestem wdzięczny. Tamtego dnia, płacząc na dziwnym ganku z brudnym niemowlęciem w ramionach, mój wszechświat wydawał się rozdzierany.
Byłam bardziej niż gotowa spędzić weekend będąc kimś innym.
Moja mama już dała mi prezent urodzinowy. Tydzień wcześniej wyruszyliśmy w śnieżycę, której celem był klasztor franciszkanów oddalony o godzinę drogi od naszego miejsca zamieszkania. Drogi były złe i wcześnie zrobiło się ciemno, ale jechaliśmy powoli, po śliskich, smaganych wiatrem drogach. Reflektory oświetlały śnieg przed nami, niebo miało ten sam kolor, co otaczająca nas ziemia, i dla zabicia czasu próbowałam przekonać mamę, że ta droga to coś w rodzaju mijazackiego przejścia w zaświaty. Sprzeciwiła się garderobą C.S. Lewisa i przez chwilę bawiliśmy się tym, jak myśleliśmy, że ta Inna rzeczywistość będzie, co zrobi, jak będziemy z nią współdziałać.
Myśleliśmy, że jesteśmy zabawni i sprytni, ale kiedy jechaliśmy przez Oldenburg w Indianie (populacja 674), szukając iglic klasztoru franciszkanów, zdaliśmy sobie sprawę, że to, co razem wyobrażaliśmy, mniej więcej się spełniło. To była Inna rzeczywistość, zupełnie nam obca i – oglądana przez śnieg oświetlony latarniami – prawdopodobnie magiczna.
Kelly Quirino
Wjechaliśmy do klasztornego centrum rekolekcyjnego, oddzielonego od samego kościoła i powitała nas drobna, uśmiechnięta kobieta. Wpuściła nas, oprowadziła nas po okolicy. Ośrodek rekolekcyjny składał się z trzech pięter pomieszczeń, które należały do sióstr, zanim wszystkie przeniosły się do samego klasztoru. Każdy pokój był prawie identyczny: ściany z pustaków, pojedyncze łóżka, umywalka, lustro, szafa, pojedyncze okno. Były schody, ale siostra prowadziła nas z piętra na piętro za pomocą starej windy w kolorze morskiej pianki z migoczącymi światłami i skrzypiącymi kablami.
Pokazała nam kuchnię, pokój równie prosty jak wszystkie inne, które widzieliśmy, ale z błyszczącym, automatycznym ekspresem do kawy pośrodku. Była bardzo dumna i wdzięczna za ten ekspres do kawy. Uśmiechnęła się i pokazała mi spiczastymi, artretycznymi palcami, jak go obsługiwać, jak wyciągnąć dziesiątki specjalistycznych napojów z buczącej maszyny elektrycznej. Jako przykład zrobiła sobie gorącą czekoladę i zabrała moją mamę i mnie do naszego pokoju.
Wszystko w budynku było proste, funkcjonalne i stare. Nasze prześcieradła były zużyte, ale świeżo wyprasowane. Koce były małe i cienkie, ale zostały starannie rozłożone wszędzie, na oparciach krzeseł, http://produktopinie.top/ owinięte na oparciach kanap, w prawie każdej szafce, którą otwierałem. Wokół stołów z książkami i stołów niemal w każdej dostępnej przestrzeni stały miękkie krzesła ustawione w kółeczkach: miejsca, w których można się zatrzymać, usiąść, pomyśleć, porozmawiać. W przeciwieństwie do murów z pustaków i cmentarza tuż za oknami, te małe udogodnienia wydawały się luksusowe i ważne. Miejsce wydawało się całe i duże; większy niż budynek, w którym się znajdował.
Prawie całą pierwszą noc spędziłam w bibliotece, siostra poprowadziła mnie przez ciemny, długi pokój i zakończyła ich wyborem tekstów feministycznych i mistycznych, które mi wskazała i mrugnęła. W ten sposób przyjechałam spędzić wieczór, podczas gdy wokół mnie wirowała zamieć, w ciemnej, cichej bibliotece klasztoru, czytając o archetypach cień-kobiecych i jungowskich-matek. To była jedna z najspokojniejszych nocy, jakie kiedykolwiek miałem.
Słuchałam śpiewu sióstr i uderzyło mnie to, jakie są matki bezdzietne, niezamężne kobiety.
Moja mama i ja zapisaliśmy się na ciche, prywatne odosobnienie. Pomysł polegał na tym, że spędzimy w klasztorze spokojny weekend czytając, pisząc, myśląc. Mieliśmy wolny bieg, mogliśmy jeść posiłki z siostrami (lub nie), mieliśmy cały weekend, żeby być wolnym od jakichkolwiek zobowiązań. Cisza nie trwała długo, bo siostry potraktowały nas jak cud: Przyszłyśmy do nich w czasie burzy, matka z córką. Wydawaliśmy się im niemożliwie młodzi, a oni uwielbiali nas i opowiadali nam historie.
Nadal nie jestem pewien jak, ale na początku zostałem przedstawiony wszystkim jako „Shirley”. Siostry kręciły się nade mną, pytały, jak się czuję, czy czegoś potrzebuję, opowiadały mi historię wszystkiego w pokoju. Straciłam szansę na poprawienie ich, a były tak słodkie i przyjazne, że po chwili po prostu nie mogłam tego znieść. Podczas lunchu pierwszego pełnego dnia w klasztorze, siedząc przy stole pełnym rozpromienionych sióstr, podeszła kolejna i musiałam przedstawić się jako „Shirley”, aby nie zawieść pozostałych. Nie będę kłamać, było całkiem nieźle. Byłam bardziej niż gotowa spędzić weekend będąc kimś innym.
Każda siostra, którą spotkałam, kazała mi zgadywać, ile ma lat. Uśmiechając się i radośnie, za każdym razem mówili mi, o ile są starsi, niż się spodziewałem. Opowiadali mi historie o tym, jak byli nowicjuszami, o podróżach, które odbyli, o siostrach, u których studiowali. Niektórzy z nich wychowali się w Oldenburgu, chodzili do liceum przy klasztorze.
Jedna siostra zabrała mnie do kaplicy, w której siedziała w wieku 16 lat, kiedy otrzymała powołanie do służby. W tej kaplicy spędziłem dużo czasu; był mały, cały niebieski, kremowy i złoty, z łabędziami w witrażach i aniołem, który wyglądał jak Frida Kahlo na suficie.
Kelly Quirino
Było gorąco i czasami wypełniało go syczenie i łomotanie kaloryferów pod ścianami. Ławki były ciemne, a rogi ciemne i zacienione. W niedzielę, kiedy wszystkie siostry były na mszy, słyszałam ich śpiew z daleka, gdzie indziej w klasztorze, siedząc w tej gorącej, maleńkiej, pięknej kaplicy. Patrzyłem na Fridę na suficie i słuchałem śpiewu sióstr i uderzyło mnie, jakie matki są wszystkie te bezdzietne, niezamężne kobiety. Archetypy-matki, prosto z psychologii Junga.
Historie sióstr nie do końca przypominały moje. Historie, które zapisuję i udostępniam, to pewnego rodzaju przygody: rzeczy, które zrobiłem źle, złe rzeczy, które mi zrobiono, niebezpieczne sytuacje, które zakończyły się zabawnie (mam nadzieję). Jedna siostra posadziła mnie i opowiedziała mi historię o zlewie w swoim pokoju. Historia była taka, że jej odpływ był powolny; to było wszystko. Ale uśmiechnęła się do mnie, wyjaśniając, że martwi się, że jej powolny odpływ może wskazywać na większy problem, który może ostatecznie doprowadzić do problemu dla kogoś innego (lub co gorsza: dla wszystkich innych). Uśmiechnęła się i dotknęła lekko mojej dłoni swoją i powiedziała do mnie z nutą samooceny: „Nie wyobrażam sobie, żebym kiedykolwiek nie miała czasu po prostu czekać, aż zlew się wyczerpie”.
Wziąłem książki, muzykę i czasopisma. Dałam sobie zadania, sprawy do przemyślenia. Chciałem rozwiązać różne rzeczy. Chciałem rozwiązać dla siebie kwestię pokory, kwestię wiary. Chciałam pomyśleć o własnych cieniach i nieznanych częściach, pogodzić je z matką, z miłością do wszystkiego. Chciałem nauczyć się, jak stosować dobroć, którą tak bardzo staram się dać światu, także dla siebie (i chciałem wiedzieć, dlaczego jest to takie trudne do zrobienia).
Rankiem w dniu, w którym wyszliśmy, siedząc w tej niebiesko-kremowo-złotej kaplicy z Fridą Kahlo na suficie, pomyślałem o tych wszystkich słodkich i miłych matkach wokół mnie i nabazgrałem na skrawku papieru: Nie wiem, czy staram się być pusty, czy pełny”. Wszędzie w klasztorze widziałem akceptację tego cienia, pocieszenie z tym nieznanym. Od mrocznej biblioteki pełnej książek religijnych, wywrotowych, feministycznych i mistycznych, po węża owiniętego wokół stóp posągu Maryi stojącego przy wejściu do budynku, w którym spaliśmy. Ciągle przypominały mi się te wersety z przekładu Bhagavad Gity autorstwa Stephena Mitchella:
Wykonaj wszystkie czynności, które musisz wykonać,
ponieważ działanie jest lepsze niż bezczynność;
nawet istnienie twojego ciała
zależy od niezbędnych działań.
Cały świat staje się niewolnikiem
do własnej działalności, Ardżuna;
jeśli chcesz być naprawdę wolny,
wykonuj wszystkie czynności jako kult (3.8-9)
Może to sekret, sztuczka, hack. Może to uczucie bycia „naprawdę wolnym” jest tym, co dzieje się, gdy uznajesz ciemność i cienie; rozpoznajesz to, co ukryte i nieznane, i niepoznawalne, a nie tylko kochasz pomimo nich, ale także je kochasz. Wykonuj wszystkie czynności jako kult. Traktuj wszystkie działania jako święte. Otrzymuj każdą historię jako lekcję. Światło tworzy cienie, ale cienie zmiękczają krawędź światła, definiują je, nadają przedmiotom w świetle więcej definicji, więcej znaczenia, więcej kontekstu.
Od tygodni jestem w tym mglistym czyśćcu z lekami; czekam, aż moje ciało przyzwyczai się do nowych chemikaliów, aż mój mózg nauczy się pracować z nowymi dawkami, żebym znów poczuł się sobą. Trwa to dłużej niż zwykle, a ja po prostu staram się być tak miły dla siebie i szczery wobec ludzi wokół mnie, jak to tylko możliwe. Mam szczęście, że tak wiele osób w moim życiu rozumie, że to nie do końca ja. Dwie stopy śniegu, ujemne temperatury, zamarznięte drogi i prosta niemożność opuszczenia domu zmieniły bieg wydarzeń. Walczę z depresją w dymiącą mrówkę, umieszczoną pod gigantyczną lupą, trzymaną w okrutnym i intensywnym świetle.
Czasami, nawet jeśli to tylko sztuczka światła, czuję się otwarta i wdzięczna za wszystko, nawet cienie.
W tej chwili utknąłem w miejscu, w którym nawet ja nie mogę przewidzieć moich reakcji na różne rzeczy.
Notice: Trying to access array offset on value of type bool in /home/thanhcong/domains/bottretthanhcong.com/public_html/wp-content/themes/copavn/inc/shortcodes/share_follow.php on line 41